W Grzybowie być może urodził się Mieszko I, nic zatem dziwnego, że pierwsza podróż mojego syna, Pierwszego Mieszka, to właśnie wyprawa do Grzybowa. Piszę wyprawa, bo dla kogoś, kto nie umiał jeszcze chodzić, 7 kilometrów to podróż przez duże P. I choć pewnie syn z owego kwietniowego popołudnia nic nie pamięta, dla jego ojca stała się to ulubiona podwrzesińska wieś, do której wraca regularnie, o różnych porach roku i z różnych okazji. Najczęściej późnym latem, gdy kopie kruszą słowiańscy wojowie, choć pięknie jest tu także wiosną i jesienią. A teraz po raz pierwszy wybrałem się do Grzybowa zimą.
fot. P. Michalak
Zasypana stolica
Ledwie odśnieżona droga pośród pól wiedzie do grodziska Anno Domini 2010 i z trudem udaje mi się tam dotrzeć wysłużonym peugeotem. Patrzę na zasypane wały i oczyma wyobraźni widzę kłopoty naszych przodków, gdy śniegi były większe, a pługi pojawiały się na drogach jeszcze rzadziej niż w tym roku. Prawdę mówiąc, nie pojawiały się w ogóle, bo do czasów pana Benza jeszcze prawie milenium. Zapewne niejeden koń zgubił podkowy, zanim podróżującym udało się dotrzeć do tego wczesnopiastowskiego centrum. Początki grodu datuje się na lata 20. i 30. dziesiątego stulecia i według legendy miał to być gród stołeczny ojca Mieszka, Ziemomysła. Według tej samej legendy przyszły pierwszy władca naszego państwa miał spędzić tu swoje dzieciństwo. Ile prawdy w tym, co mówią, nie wiadomo, ale nie lekceważyłbym legendy, tak jak współczesna historia zlekceważyła rzymskich kronikarzy, odmawiając wiecznemu miastu prawa do obronnych murów i samodzielnych monarchów w czasach o pięć wieków wcześniejszych niż podboje boskiego Juliusza. Być może za kilka, kilkanaście lat to, co dzisiaj jest jedynie pięknie brzmiącą historią, okaże się prawdą. Bo prace archeologiczne w zasypanym piaskiem historii grodzisku rozpoczęły się na dobre dopiero w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Były co prawda dwa epizody wcześniejsze, kiedy to pod koniec XIX stulecia Prusacy wykopali kilka drobiazgów, i w roku 1937, gdy bawiący na wakacjach u ciotki gimnazjalista zrobił na 2 metry głęboką dziurę i znalazł w niej kilka przedmiotów świadczących o tym, że pod warstwą ziemi uprawnej znajduje się stary gród piastowski, datowany przez archeologów na wiek X. Olgierd Brzeski, bo to on był tym gimnazjalistą, nie mógł pracy podjętej tuż przed ostatnią wojną dokończyć. Ale z jego to inicjatywy założona Fundacja Brzeskich pozwoliła wznowić badania w roku 1988. Dość szybko okazało się, że natrafiono tu na wartościowe znalezisko. Gród, który stawiany jest dziś w jednym szeregu z Gieczem i Lednicą, czyli pierwszymi centrami państwowości Polan. O randze Grzybowa może świadczyć znaleziony skarb złożony z pociętego srebra i arabskich monet stanowiących wówczas środek płatniczy. Jedna z hipotez mówi, że być może gród pełnił rolę skarbca Piastów zanim Bolesław Chrobry przeniósł go do Gniezna. Największą tajemnicę stanowi dość nieoczekiwanie porzucenie wielkim nakładem sił i środków zbudowanego grodu (mur liczył 16m wysokości, a byle pola takim murem nie opasywano), przebudowanego i rozbudowywanego przynajmniej dwa razy w ciągu stulecia X i początku XI. Ślady osadnictwa spotyka sie tu jeszcze w początkach wieku XII, ale są to już ostatki, a miejsce straciło na znaczeniu znacznie wcześniej. Do tej pory nie wiemy, dlaczego mieszkańcy odeszli. Czy było to wynikiem podtopienia, czy najazdu Brzetysława Czeskiego, reakcji pogańskiej, czy może planowej akcji marginalizacji starego i silnego centrum kultu Marzanny na rzecz nowej wiary. Wiemy jedynie, że trzeba było wielu setek lat, by za sprawą Towarzystwa Przyjaciół Grodu w Grzybowie wewnątrz starożytnych wałów znów zagościli muzykanci, rzemieślnicy i wojowie. Raz do roku, przez dwa dni.
Grzyb i Wódka w jednym stali domu
Nie wiemy, jak swój gród nazywali Polanie, ale raczej nie było to Grzybowo. Nazwa ta bowiem oficjalnie pojawiła się w dokumentach z czternastego stulecia i jest klasycznym patronimium, czyli nazwą pochodzącą od nazwiska właściciela. W tym czasie bowiem ziemie te należały do członków licznego w Wielkopolsce rodu Bylinów Szreniawitów o barwnych nazwiskach Grzyb i Wódka. Stąd dzisiejsze Grzybowo i sąsiednie Wódki. Przez wieki miejscowość przechodziła z rąk do rąk, by wreszcie trafić w XVIII w. w ręce Stanisława Trąmpczyńskiego, który przebudował szesnastowieczny kościół i nadał mu kształt dzisiejszy.
Tabernakulum z płaskorzeźbą pelikana karmiącego własną krwią pisklęta (fot. P. Michalak)
A historia jego sięga roku 1399, kiedy to wybudowano drewnianą kaplicę pw. św. Michała, posiadającą status kościoła parafialnego, w którym rezydował wikary pod zarządem proboszcza z Gozdowa. Od XVII stulecia jest to już w pełni samodzielna parafia. I chociaż nie ma tu zabytków na miarę Zielińca czy Czeszewa, to jest to już przez samą bryłę jedno z bardziej urokliwych miejsc na szlaku wielkopolskiej architektury drewnianej.
Ściany grzybowskiego kościoła zdobią piękne obrazy (fot. P. Michalak)
Jeśli jeszcze dodać do tego, że tuż obok znajduje się replika romańskiej kaplicy wawelskiej pw. św. Feliksa i Adaukta, a wszystko otoczone jest kameralnym, zadbanym cmentarzem, to Grzybowo staje się nie lada atrakcją dla miłośników rodzimej historii. Kamienną kapliczkę zawdzięczmy ostatniej rodzinie właścicieli wsi – Lutomskim. To do Stefanii Lutomskiej właśnie przyjechał latem 1937 roku Olgierd Brzeski i zainteresował się starym „okopem szwedzkim”, który ze Szwedami nie miał nic wspólnego, no chyba że za znak szwedzkości uznać znalezione tu ponad pół wieku później pokryte runami ozdoby Wikingów.
Imię me Olgierd, ród mój dawne bohatery
Olgierd Brzeski nie urodził sie w Grzybowie, nie wychowywał, ani nawet tu nie mieszkał. Przyjechał kilka razy jako młody chłopak na wakacje do ciotki Stefanii. I te kilka razy wystarczyły, by trwale zapisać się w historii wsi, by zostać patronem pierwszej w powiecie społecznej szkoły podstawowej i gimnazjum, by zostać Honorowym Obywatelem Wrześni. Ale nic to dziwnego, bo tradycja zobowiązuje. A tradycje ma nie byle jakie. Brzescy bowiem wiodą swój ród od Wilhelma Okszy, który ponoć niestrudzenie pomagał Władysławowi Łokietkowi w odzyskaniu tronu krakowskiego, a w konsekwencji w restytucji polskiej monarchii. W Wielkopolsce Brzescy pojawiają się w wieku XVIII, by w czasach germanizacji swoją działalność rolniczą podnieść do rangi walki z zaborcą. A walczyli z nim nie kosą i muszkietem, a nowoczesną uprawą i hodowlą, pokazując Polakom, że można mimo przeszkód być ekonomicznie niezależnym od Prusaków, zakładać cukrownie, mleczarnie, banki i rolnicze organizacje, a przy tym wychowywać dzieci w duchu polskości i miłości do utraconej ojczyzny. Dwaj synowie rodu Brzeskich, pradziad Olgierda Amikar i jego brat Leonard, brali udział w powstaniu listopadowym, za co zostali odznaczeni krzyżem Virtuti Militari, to samo najwyższe odznaczenie wojskowe otrzymał stryj Edward za udział w wojnie z Rosją 1920 roku. Drugi stryj, Witold, walczył w powstaniu wielkopolskim, a brat Tomasz zginął w powstaniu warszawskim. Młody Olgierd po klęsce Francji w 1940 r. przekroczył granicę szwajcarską i został internowany. W obozie zdał maturę, potem skończył chemię na Wyższej Szkole Technicznej w Zurychu, by dzięki swym rozlicznym talentom i pracowitości zrobić błyskotliwą karierę w Kanadzie, gdzie spędził 50 lat życia. Życia naznaczonego piętnem młodzieńczych wakacji 1937 roku. Gdy sytuacja polityczna w kraju umożliwiła powrót do młodzieńczego marzenia, już w 1989 roku powołał Fundację Brzeskich przy poznańskim PTPN-ie, co pozwoliło na sfinansowanie badań archeologicznych. Przekonał do swojej idei koła naukowe w Poznaniu i wkrótce osobiście wziął udział w pracach wykopaliskowych, nad którymi opiekę objęła prof. Zofia Kurnatowska. Okazało się, że miał rację: stanowisko w Grzybowie to nie jedna z wielu zwyczajnych osad, ale gród ważny, którego odkrycie rozsławiło wieś daleko poza granicami kraju. Dziś odbywają się tu zjazdy wojów, turnieje łucznicze, powstaje muzeum. Już niedługo ma powstać podgrodzie i wtedy na dłużej zawita tu rekonstrukcja życia naszych przodków. Oby jak najprędzej.
Dobre miejsce do życia
Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, co takiego jest w tej niewielkiej miejscowości, co każe mi tu regularnie wracać.
Kopia romańskiej kaplicy wawelskiej (fot. P. Michalak)
Może wydobyte z mroków zapomnienia grodzisko albo urokliwy cmentarz z kopią wczesnoromańskiej kapliczki i drewnianym kościółkiem, czy też ów genius loci, który kazał się tu osiedlać ludziom już w epoce kamiennej. A może to ludzie, którzy chętnie przystają na krótką pogawędkę z nieznajomym, zakładają stowarzyszenie, by ratować małą szkółkę i uczące się w niej dzieci, nie czekają, by ktoś cokolwiek zrobił za nich, powiedział im, jak mają żyć. Ludzie, którzy są żywym przykładem na wielkopolską przedsiębiorczość wyrosłą z czasów, gdy dobry gospodarz był dobrym patriotą.
Piotr Michalak