Stracona siostra

Stefania Bystroń jedzie z Wrześni do Gdyni na spotkanie z siostrą, której nie widziała od sześćdziesięciu lat. Martwi się, czy rozpozna ją w tłumie. Najbardziej niespodziewane jest dla Jadwigi to, że zamiast burzy uczuć na widok siostry nie czuje absolutnie nic.

Marcelińskie łąki
Stefania miała pięć lat, jak zmarła jej matka. Ojciec nie chciał lub nie umiał zająć się dziećmi. Starszy brat Stanisław i młodsza siostra Bronka trafili pod opiekę krewnych. Ona do Marcelinki na Podolu, ochronki ufundowanej przez hrabiów Potockich. Dziewczynka spędziła tam dziesięć lat. Stefania mówi o Marcelince „moja mała ojczyzna” i nawet dziś tęskni do tamtych łąk i pól. Dobrze wspomina sierociniec. Siostry zakonne, które go prowadziły nie zmuszały do modlitwy. Dumna jest z tolerancji panującej w Marcelince i okolicznych Brzeżanach. – W tamtych czasach Podole było tyglem narodowości, języków, wyznań – wspomina. – Chodziłyśmy do szkoły z Ukrainkami, Rumunkami, Żydówkami. Na religii zostawał, kto chciał.
Po dziesięciu latach ojciec ponownie się ożenił i ściągnął do siebie dzieci. Zanim niespełna piętnastoletnia Stefania wyjechała z Marcelinki, wybuchła wojna. Dziewczyna zamieszkała z rodziną we Lwowie, ale wspólne życie nie układało się. – Byliśmy sobie obcy. Nie wierzę w zew krwi. Rodzeństwo musi wspólnie przeżywać troski i radości, a przede wszystkim dostać swoją porcję miłości od rodziców. Myśmy tego nie mieli.

  • paszport

Gdzie są moi przyjaciele?
We wrześniu do miasta weszli Rosjanie. Armię tworzyła obdarta hołota wypuszczona z więzień. Stefania razem z młodymi budowała barykady na ul. Snopkowskiej, gdy rozległ się miarowy rytm żołnierskich kroków. – Wszyscy zamarliśmy. Ktoś zawołał: Nasi idą. Owszem nasi, ale pod bronią Rosjan. Prowadzili ich na dworzec, z którego wywożono ich do Katynia. Nie wolno było patrzeć na ten konwój. Wystarczyło, że w oknie poruszyła się firanka – żołnierze od razu strzelali na oślep.

Przyszła zima, a wraz z nią głód. Bystroniowie zamieszkali w piwnicy, ojciec stracił pracę, imał się dorywczych zajęć. Stefania, Bronka i Staszek musieli sobie radzić sami, każdy na własną rękę. Dziewczyny ścięły włosy i ubierały się po chłopięcemu w obawie przez rosyjskimi żołdakami. – Było 45 stopni mrozu, a za chlebem stało się godzinami, ze śmietników musieliśmy wybierać łupiny. Dziś nie rozumiem, jak mogłam żyć w takim upodleniu. W rowach widziałam zamarznięte trupy dzieci i ich matek wywożonych na Sybir. Kto był bogaty, uciekał. A pierwsi ci wszyscy bohaterowie, co wcześniej zapewniali, że nie oddadzą nawet guzika!

W 1941 roku do miasta wkroczyli Niemcy. Stefania zaczęła pracę w restauracji. Któregoś wieczoru zastała drzwi od piwnicy zamknięte. Ojciec z macochą wyjechali. Dopiero po wojnie okazało się, że zabrali ze sobą Staszka, Bronka zaginęła.

Baraki, pluskwy i robaki w zupie
Opuszczoną przez krewnych Stefanię czekał los bezdomnej. Kolejnej zimy poważnie się zaziębiła i zemdlała na ulicy. Przez pół roku leczyła się w szpitalu. Zaraz  po wyjściu z lecznicy poszła pomodlić się do katedry. Wtedy straciła wiarę. Na placu przed kościołem Niemcy grożąc karabinami przechodniom zmusili ich do rzucania kamieniami w Żydówki i ich dzieci, które spędzono na plac przed kościołem. – Po raz ostatni zwróciłam się do Boga – jeśli nie możesz pomóc, to gdzie jesteś, co właściwie znaczysz?

  • zdjęcie

Stefcia razem z kilkoma koleżankami uczęszczała na tajne komplety. Któregoś dnia po skończonych lekcjach dziewczęta wpadły na oddział Hitlerjugend. Zostały zapędzone do baraków, a potem załadowane do świńskich wagonów i wywiezione na roboty do Niemiec.

Stefania trafiła do AGFY, fabryki produkującej klisze fotograficzne w Wolfen. Tam właśnie przed wojną wynaleziono pierwszy na świecie kolorowy film do aparatów. Razem z innymi robotnicami mieszkała w drewnianym baraku. – Latem wyciągaliśmy sienniki na zewnątrz, bo okrutnie gryzły pluskwy, za to zimą nie dało się wytrzymać z gorąca. Dziewczyna przez cztery lata ciężko pracowała kontrolując klisze. W zamian dostawała cienką zupę, w której roiło się od robaków.

Pieszo do Getyngi
W 1945 roku w zbombardowanym zakładzie wybuchł pożar. Płonące filmy wirując w powietrzu przenosiły ogień na baraki. Kto mógł, chował się w rowie, Stefania własnymi rękami wykopała schronienie dla siebie. Gdy Wolfen opanowali Amerykanie, nie czuła się jednak bezpiecznie. – To byli przede wszystkim Murzyni. Pewnego razu oficerowie zaprosili nas na zabawę. Przynieśli czekoladę i wódkę. Nie wiem, co w niej było. Moje dwie lwowskie koleżanki zatruły się i zmarły. Stefania znów jako chłopak sama pieszo ruszyła do Polski. Szła wzdłuż torów przez dwa tygodnie, aż trafiła do Getyngi. Zatrzymała się w sanatorium. Tam wydobrzała, kontynuowała przerwaną naukę i zdała maturę. W Getyndze poznała też przyszłego męża. – Był oficerem, a przed wojną nauczycielem, miał rodzinę w Wielkopolsce. Nie kochałam go, bo nie umiałam. Owszem byłam zauroczona, ale też wyrachowana. Wiedziałam, że nie mam gdzie wracać, a on mógł zapewnić mi stabilizację. Życie mnie nauczyło, ze miłość nie przychodzi, ot tak. Młodzi osiedlili się w Kiszkowie, gdzie Henryk kierował szkołą, a Stefania prowadziła mu kancelarię. Po czterech latach urodził się ich pierwszy syn, za dwa lata kolejny. – Dopiero wtedy poczułam, co to znaczy naprawdę kochać, a jednocześnie dowiedziałam się, co straciłam jako dziecko. Ta świadomość była straszna.

Zniszczę ci opinię
Rodzina przeniosła się do Gniezna, potem do Wrześni. Już wcześniej Stefania zaczęła szukać krewnych. Odnalazła siostrę matki, potem ojca, który mieszkał wraz z żoną niedaleko Zielonej Góry. – Wiedziałam, że mu nie wybaczę i chciałam się zemścić. Miał gospodarstwo na wsi, idealne miejsce na wakacje dla dzieci. Przyjeżdżałam do niego, ale powiedziałam wyraźnie:  jeśli uderzysz moich synów lub powiesz coś złego, to opowiem księdzu, co mi zrobiłeś i zniszczę ci opinię w tym grajdole. Od ojca dowiedziała się, że Staszek zmarł zaraz po wojnie. O Bronce słuch zaginął. Jeszcze w obozie Stefania dostała list pisany po niemiecku z informacją, że trzymana jest w obozie w Wiedniu. Po bombardowaniach kontakt się urwał.

Niczego nie żałuję
O tym, że siostra żyje, Stefania dowiedziała się przez przypadek. W latach dziewięćdziesiątych, gdy Niemcy wypłacali odszkodowania pracownikom przymusowym odezwała się do niej przewodnicząca komisji. Napisała, że zgłosiła się do niej kobieta starającą się o rekompensatę za siebie i swoją siostrę, która zginęła ponoć w obozie. Podała dane Stefanii. Okazało się, że była to Bronka.
Przy pierwszym spotkaniu kobiety czuły się obco. – Trudno wyobrazić sobie tę przestrzeń lat, jaka nas dzieliła, i to, że tak naprawdę nie miałyśmy wspólnej przeszłości. – nieufna Stefania jechała do Gdyni z mieszanymi uczuciami. – Myślałam sobie – ja ci pokażę, dlaczego chciałaś brać pieniądze za mnie? Wzięła ze sobą dokumenty i zdjęcia ilustrujące jej losy, ale siostra niewiele mówiła o sobie. Okazało się, że stworzyła własną historię, którą przekazała dzieciom i wnukom. – To były same kłamstwa. Naopowiadała im, z jakiej to niby wspaniałej rodziny pochodzimy. Roześmiałam się im w nos.

Siostry kontaktowały się przede wszystkim telefonicznie. Pół roku temu Bronka zaczęła się dziwnie zachowywać. Była agresywna, narzekała, że wnuki ją okradają. Stefania domyśliła się, że to Alzheimer. – Dzwonię do niej czasem, ale włącza się automatyczna sekretarka. Wcześniej wspominała, że wnuk załatwia jej miejsce w domu opieki niedaleko Warszawy. Pewnie teraz tam mieszka. Nie czuję się rozczarowana, że nie łączy nas miłość i tego, że nasza historia się zakończyła w ten sposób. Mam dzieci, które kocham – to najważniejsze.

Ewa Konarzewska-Michalak